Jeśli jeszcze nie wpadła Ci w ręce “Recepta na lepszy klimat. Zdrowsze miasta dla chorującego świata” Szymona Bujalskiego, to zapraszam do lektury, a następnie zapoznania się z moimi osobistymi przemyśleniami, które obejmują perspektywę polityczną. Jeśli już znasz Receptę, napisz proszę, co myślisz o moich wnioskach. Przy tej lekturze można się rozmarzyć o lepszej Polsce
Szymon Bujalski – dziennikarz dla klimatu wciela się w rolę lekarza, który wypisuje będącemu w stanie krytycznym pacjentowi skierowanie na Oddział Intensywnej Terapii i dość długą listę leków, które muszą być podawane regularnie, aby chory nie skończył z sepsą. Nie bójmy się stwierdzić wprost, że sytuacja jest śmiertelnie niebezpieczna, ponieważ widać już wyraźnie pierwsze objawy – dreszcze, rosnąca gorączka i coraz więcej bólów mięśni. Szczęśliwie, jest jeszcze szansa na dobre zakończenie tej historii chorobowej i wypis ze szpitala. Uważam, że wymyślona przez autora analogia dzisiejszego polskiego miasta do chorego pacjenta jest rewelacyjna i może być zarazem wstępem do kolejnej historii – tym razem procesu uzdrawiania, który ktoś musi zrealizować. Nie od dziś wiemy, że do wyleczenia ciężko chorego potrzebna jest odpowiednio postawiona diagnoza i wypisana recepta, ale także systematyczne i obowiązkowe przyjmowanie leków. To absolutna podstawa, a ja w trakcie lektury zastanawiałam się, skąd u licha, zorganizować tych wszystkich pielęgniarzy i pielęgniarki?
Dziennikarz dla klimatu ze starannością wymienia bolączki polskich miast. Jedną z nich jest nieprawidłowe projektowanie sieci kanalizacyjnej, na zasadzie “z chmury do rury”, a ja zastanawiam się, kto realnie miałby przyczynić się do wprowadzenia zachęt do zazieleniania dachów, do wsparcia obywateli dotacjami w gromadzeniu deszczówki, czy w końcu do odbetonowania przestrzeni miejskiej, aby miasta nie traciły bezpowrotnie wód opadowych. Przy okazji wizualizuję sobie pewną radną, która zabiera głos podczas sesji rady, tłumacząc pozostałym, jak ważne jest ograniczenie koszenia trawników czy zaniechanie kolejnego projektu zabetonowania terenu zielonego. Puszczam wodze wyobraźni i widzę radnego podnoszącego temat szkodliwości hałasu dla mieszkańców. Widzę prezydentki, burmistrzów, radne i wójtów na obowiązkowym szkoleniu z zakresu wdrażania idei zrównoważonego rozwoju w polityce samorządowej. Widzę ich wszystkich gremialnie głosujących za uchwałą krajobrazową.
Szymon Bujalski pisze także o kolejnym, poważnym zatruciu miast w postaci chaosu przestrzennego, a ja wyobrażam sobie salę sejmową, w której posłowie i posłanki w trosce o tereny zielone w miastach korygują ustawę o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym, co w perspektywie ogranicza “festiwal wuzetek” w kręgach patodeweloperskich. Zapoznaję się następnie z raportem Najwyższej Izby Kontroli z 2026 r., z którego dowiaduję się, że średnie pokrycie miejscowymi planami gmin w Polsce wzrosło do prawie 80 procent. Sejm krótko przed raportem NIK w demokratycznym zrywie naprawia zmiażdżony przez poprzedni rząd system finansów JST. Bujam dalej w obłokach i widzę polityków na Wiejskiej wdrażających prawo unijne umożliwiające spółdzielniom energetycznym dystrybucję i sprzedaż energii elektrycznej, a także powstawanie ich w gminach miejskich. Krótko po tym w Polsce wybucha istny boom na takie spółdzielnie, a procent osób żyjących w ubóstwie energetycznym dynamicznie spada. Postępująca wymiana kopciuchów i ocieplanie budynków są intensywnie wspierane przez samorządy i kolejny rząd. Przemieszczam się w czasoprzestrzeni do roku 2025 i okazuje się, że nie mogę wjechać swoim autem z silnikiem spalinowym do większości centrów dużych miast w Polsce, gdzie liście jesienią usuwane są tylko z traktów pieszych. Jednocześnie rządowym sumptem rośnie liczba połączeń autobusowych i tramwajowych. Robię przegląd prasy i czytam, że odsetek dzieci z tzw. czarnym węglem w moczu, wirusem RSV i nowotworami spadł już po pierwszym sezonie oddychania czystszym powietrzem. Szymon Bujalski dopisuje do moich marzeń samorządy, w których powstają biogazownie, a instalacje grzewcze są sukcesywnie wymieniane. Po wielu latach zaniedbań mamy sporo pracy przed sobą, a opisane wyżej działania są tylko delikatnym zarysem procesu tworzenia zielonej polityki miejskiej. Budzę się ze snu i znowu zastanawiam się, kto miałby się tych wszystkich działań podjąć?
Często spotykam się z opinią, że polityka jest kompletnym dnem i faktycznie trudno się nie zgodzić, że polityka ostatnich lat w Polsce kojarzy się z przepychankami, awanturnictwem i próbami centralizacji władzy zmierzającej do osłabienia ustroju demokratycznego. Właśnie dlatego wychodzę z założenia, że jeśli myślimy poważnie o zielonych samorządach, o wypracowaniu polityki klimatycznej czy transformacji polityki energetycznej, środowiskowej i żywnościowej, potrzebne są przede wszystkim gruntowne zmiany w samej polityce. Środowisko świadomych kryzysu klimatycznego i ekologicznego osób może liczyć na cud w postaci metamorfozy ugrzęzłej w betonie myśli samorządowej czy oświecenia mniej alarmistycznej części polskiej klasy politycznej. Nie oszukujmy się jednak – bez nowych twarzy i świeżej narracji niezwykle trudne będzie uratowanie polskiej przyrody i rozpoczęcie procesu osiągania neutralności klimatycznej. Potrzebujemy w rządzie, samorządach i na Wiejskiej społeczników i aktywistek, którzy zainicjują niezbędne zmiany. Książkę “Recepta na lepszy klimat” można z powodzeniem potraktować jako szkielet samorządowej kampanii wyborczej. Postulaty wraz z rozwiązaniami są przez Szymona Bujalskiego opisane po ludzku, dlatego każdemu polecam tę książkę, chociażby dla usystematyzowania problematyki współczesnych miast.
Polecam! Beata