Bałtyk – małe, płytkie morze gdzieś na półkuli północnej, ale to w nim, niczym w magicznej soczewce, skupiają się niemal wszystkie najważniejsze problemy ekologiczne współczesnej cywilizacji. Globalne ocieplenie, zanieczyszczenie środowiska i wielkie wymieranie.
W Światowym Dniu Morza zastanówmy się, czym jest dla Polski i dla nas wszystkich Bałtyk? Najukochańszym, „zaślubionym” Polsce morzem, czy może powoli zamierającym z naszej winy polodowcowym zbiornikiem, w którego falach skrywają się wszystkie nasze wstydliwe błędy i zaniedbania? Co na to my, Polacy? Jaka jest nasza świadomość w tym względzie? Czy interesuje nas stan bałtyckiej przyrody podczas nadmorskich wakacji, czy jednak ważniejsze są frytki i zimne piwo? Na ile ekologiczne problemy tego akwenu zaprzątają głowy polskich polityków? A może to naukowcy i przyrodnicy znają sposoby na uratowanie Bałtyku i polskiego wybrzeża?
Węgla wystarczy na 200 lat, a na ile wystarczy Gdańska i Szczecina?
Zacznijmy od zmian klimatu, bo te wywierają ogromny wpływ m.in. na morza i oceany. Nie ulega też już dzisiaj wątpliwości, że zmiany te oraz ich szybkie tempo, mają charakter antropogeniczny. Na początku tego roku głos zabrali w tej sprawie także polscy naukowcy, zgromadzeni w interdyscyplinarnym zespole doradczym do spraw kryzysu klimatycznego przy prezesie Polskiej Akademii Nauk. W opublikowanym przez nich raporcie czytamy, że „globalny poziom morza, po kilku tysiącach lat względnej stabilizacji, podniósł się od XIX wieku już o ponad 20 cm”. Na dodatek wyniki najnowszych badań pokazują, że wzrost poziomu morza przyspiesza od lat 60. XX wieku. W latach 2006 -2015 wynosił on już 3,6 mm na rok i było to tempo bezprecedensowe w ostatnich stu latach, bo około 2,5 razy większe niż jeszcze w latach 1901-1990. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest coraz szybsze topnienie lodowców i lądolodów, a także – w mniejszym stopniu – rozszerzalność cieplna samych wód. Bałtyk jest częścią globalnej sieci mórz i oceanów, więc nie dziwi, że długoterminowy trend wzrostu jego poziomu jest podobny do trendu globalnego, co potwierdzają również pomiary satelitarne.
A jakie są dalsze prognozy? Ogólnie rzecz ujmując, niewesołe i ściśle powiązane ze scenariuszami dalszej emisji gazów cieplarnianych. Autorzy specjalnego Raportu IPCC na temat oceanu i kriosfery z 2019 roku przewidują, że tempo średniego światowego wzrostu poziomu morza osiągnie pod koniec tego wieku 15 mm na rok, a w XXII wieku przekroczy już kilka centymetrów rocznie. Co to oznacza dla Bałtyku i Polski? Tutaj ucha powinni nastawić szczególnie uważnie mieszkańcy wybrzeża, takich miast jak Szczecin czy Gdańsk, ale również Żuław i Półwyspu Helskiego, bo terenom tym, zdaniem naukowców, zagrażać będzie stopniowe zalewanie. Zaś przy najgorszych scenariuszach nad Bałtykiem zamieszkają także mieszkańcy… Płocka. Oczywiście nie zdarzy się to z dnia na dzień, tym niemniej ocieplający się i podnoszący poziom swych wód Bałtyk już niedługo coraz częściej i mocniej będzie dawał znać o swoim istnieniu. Dotychczasowe, stosunkowo rzadkie wezbrania sztormowe, na które narażone były tereny najniżej położone, będą pojawiały się z dużo większą częstotliwością jeszcze przed rokiem 2050. A ryzyko ekstremalnych zjawisk pogodowych i naturalnych będzie na polskim wybrzeżu szybko rosło.
Naukowcy ostrzegają też, że z przyrodą i Bałtykiem raczej nie wygramy i już teraz powinniśmy się wycofywać, a przynajmniej nie wchodzić na tereny położone najniżej, a tym samym najbardziej zagrożone zalewaniem. Tę lekcję odrobili już Holendrzy, którzy od dłuższego czasu, w sposób kontrolowany, oddają część swojego kraju morzu, po to by koncentrować swoje wysiłki i środki na obszarach, na których zależy im najbardziej. U nas wciąż inwestorzy wchodzą na takie obszary, betonują je i zakłócają tym samym procesy związane z naturalnym odtwarzaniem
i umacnianiem się plaż.
Rozsądną rzeczą byłoby już teraz tak planować inwestycje, by nie ponosić kosztów ich ochrony, bo te z każdym dziesięcioleciem będą rosły. A jak się mają do tych zagrożeń i prognoz działania gospodarzy nadmorskich miejscowości? Można skonstatować, że podchodzą do nich z dużą nonszalancją i swobodą. Świadczyć mogą o tym co rusz ogłaszane plany budowy kolejnych hoteli i apartamentów na polskim wybrzeżu. W Świnoujściu przy plaży mają wyrosnąć dwa wieżowce. Należy zatem tylko życzyć inwestorom szybkiego zwrotu z kapitału, a przyszłym mieszkańcom, no cóż… Jak widzimy, historia Trząsacza niczego nas nie nauczyła. Po tamtejszej świątyni, leżącej kiedyś około 2 km od brzegu Bałtyku, pozostał jedynie fragment południowej ściany. Obecnie na zabezpieczenie tego historycznego miejsca przeznaczane są niemałe pieniądze. Ile takich środków będzie potrzebnych, gdy Bałtyk z jeszcze większą siłą będzie napierał na kolejne fragmenty wybrzeża?
Polskie władze tymczasem, zamiast zadbać o stosowne regulacje prawne w obszarze zagospodarowania przestrzennego, które mogłyby zapobiegać nieodpowiedzialnej zabudowie terenów zagrożonych w przyszłości zalewaniem, same dają przykład swojej ignorancji i wykładają ogromne środki publiczne na wątpliwe ekologicznie i gospodarczo inwestycje. Przykładem może być głośny przekop Mierzei Wiślanej, krytykowany zarówno przez ekologicznych aktywistów, jak i wielu naukowców oraz … ekonomistów. W sytuacji, gdy wzrost poziomu Bałtyku zagrozi już niedługo statusowi Helu jako półwyspu, trudno oczekiwać, by również budowany teraz kanał i związana z nim infrastruktura nie odczuła skutków postępujących zmian klimatu. Można zadać jedynie pytanie, jaki jest sens niszczenia cennych siedlisk przyrodniczych w perspektywie wątpliwych korzyści ekonomicznych i gospodarczych? Jakie będą w przyszłości koszty utrzymania tej infrastruktury? Na kim spocznie ciężar ich ponoszenia i czy będzie on jeszcze w ogóle do udźwignięcia?
Prognozowane dalsze wzrosty poziomu mórz i oceanów ściśle wiążą się ze skalą emisji gazów cieplarnianych. Jeśli dokonamy dekarbonizacji gospodarki, to wzrost ten najprawdopodobniej nie przekroczy 60 cm do końca XXI wieku. Tego związku jednak wydają się wciąż nie rozumieć polscy politycy, szczególnie ci związani z aktualnie rządzącą ekipą. „Nie ma planu rezygnacji z węgla w Polsce. Węgiel jest naszym strategicznym surowcem. Mamy zapasy na 200 lat i trudno, żebyśmy z węgla, dzięki któremu mamy suwerenność energetyczną, rezygnowali” – usłyszeli zszokowani uczestnicy szczytu klimatycznego w Katowicach w 2018 r. Dzisiaj słowa Andrzeja Dudy brzmią jak niesmaczny żart, a jedynym ich sensownym podsumowaniem było „uhonorowanie” przez uczestników szczytu jego gospodarza – Polski, wstydliwą antynagrodą „Skamieliny Roku”. Z pewnością „docenią ją” w przyszłości potomkowie obecnych mieszkańców Gdańska, Helu czy Szczecina, bo jeśli całkowicie zignorujemy cele klimatyczne, to poziom wody jeszcze przed końcem tego wieku może wzrosnąć nawet o metr.
Dlaczego latem kąpiemy się w „zielonej zupie”?
Bałtyk to nie tylko zagrożenia związane z globalnym ociepleniem. Każdy, kto wypoczywał nad tym morzem wie, że nie jest ono wolne od innych problemów, których przyczyną jest człowiek i jego działalność. Prawie cały Bałtyk (aż 97%) wykazuje efekty eutrofizacji – czytamy na stronach WWF. Zjawisko to zachodzi na skutek zbyt dużych ilości związków azotu i fosforu w jego wodach. A skąd się one tam biorą? Płyną do Bałtyku polskimi rzekami. W nurtach Wisły, Odry, Warty oraz ich mniejszych rzecznych sióstr i braci, związki azotu i fosforu gromadzą się dzięki nam – około 50% pochodzi z naszych pól, a drugie tyle ze ścieków i przemysłu.
Natrafiamy tutaj na kolejny niezwykle ważny problem – bezmyślnej regulacji polskich rzek. Pozbawione ochraniających je bagien i mokradeł, które zatrzymywałyby żyzne związki spływające z pól, polskie rzeki w szybkim tempie dostarczają je prosto do Bałtyku, powodując zamieranie coraz większych jego obszarów. Aż trudno uwierzyć, że w tym samym czasie polski rząd mami społeczeństwo perspektywą budowy „ekologicznych” autostrad wodnych. W imię finansowych interesów wąskich grup nacisku zrujnują one ostatecznie ekosystemy polskich rzek, w tym tak cennych, jak wciąż w miarę naturalny Bug, a także zdewastują wody śródlądowe Ukrainy i Czech. Ratyfikowanie w 2018 roku przez prezydenta Andrzeja Dudę europejskiego porozumienia w sprawie głównych śródlądowych dróg wodnych o znaczeniu międzynarodowym (AGN), które w oczach rządzących ma usprawiedliwiać regulację rzek, było jednym z najsmutniejszych dni dla polskiej przyrody. Rzeki stanowią bowiem naturalny „układ krwionośny” Ziemi, to dzięki niemu dokonuje się transport materii oraz odbywa migracja niezliczonych gatunków wodnych i lądowych, dla których rzeki stanowią ważne korytarze ekologiczne.
Lokalni samorządowcy i państwowe instytucje wciąż jednak nie skąpią publicznych środków na ich regulacje, prostowanie i pogłębianie, pozbawiając je niezwykle cennych przyrodniczo stref zalewowych oraz mokradeł, które mają kluczowe znacznie dla zachowania właściwego poziomu wód gruntowych i są najlepszym zabezpieczeniem w przypadku coraz częstszych okresów suszy czy gwałtownych opadów. Usługi ekosystemowe naturalnych systemów rzecznych i bagiennych są dzisiaj trudne do przeceniania. Dlatego tym większe społeczne wzburzenie towarzyszy nieodpowiedzialnej polityce władz, które przyzwalają w imię krótkookresowych korzyści niszczyć nawet najcenniejsze ekosystemy w Polsce. Takim przykładem są koncesje na badanie złóż pod terenem… Poleskiego Parku Narodowego. Interes obcego kapitału staje się ważniejszy od zachowania jednej z przyrodniczych pereł Podlasia, będącej domem wielu ginących gatunków.
Czy tylko Ekowyborca odnosi niepokojące wrażenie, że polscy politycy są z… Marsa, gdzie rzek nie ma i kieruje nimi interes inny niż dobro nas wszystkich?
Niszcząc naturalne rzeki, prowadząc nieodpowiedzialną gospodarkę rolną i ściekową wyrządzamy ogromną krzywdę Bałtykowi, ale i sobie samym. Można gorzko skonstatować, że przez cały rok nie ustajemy w staraniach, by zamieniać nasze morze w żyzną „zieloną zupę”, którą przyjeżdżamy zobaczyć i „skosztować” podczas naszych letnich urlopów. Ekowyborca życzy wszystkim „smacznego”!
Dawni królowie Bałtyku są dzisiaj żebrakami
W tej pozbawionej tlenu, „zielonej zupie” muszą na co dzień żyć inne organizmy. Ich los naprawdę nie jest dzisiaj do pozazdroszczenia. Taki dorsz, uznawany kiedyś za króla Bałtyku, obecnie przeżywa w nim swoje krytyczne chwile. W dobrze zasolonych, natlenionych i chłodnych wodach może osiągać nawet 1,8 metra długości – czytamy na stronach WWF. Podobnie było kiedyś w Bałtyku, gdzie zdarzało mu się w czasach historycznych osiągać nawet 1,5 metra i dożywać 25 lat. Dzisiaj trudno jest spotkać w bałtyckiej beztlenowej zupie osobniki większe niż 30 centymetrów… Nie pomagały wcześniejsze ostrzeżenia i apele ekologów, szkodliwe i nieodpowiedzialne wieloletnie praktyki połowowe oraz przeżyźnienie morza sprowadziły ten piękny i cenny gospodarczo gatunek na skraj wyginięcia.
Także inne bałtyckie gatunki muszą zmagać się z presją człowieka i zmianami ekosystemów. W Bałtyku żyją cztery gatunki ssaków. Najliczniej jest reprezentowana foka szara, ale w XX wieku jej populacja zmalała aż o 70%. Szacuje się, że co roku, w wyniku tzw. przyłowu, czyli przypadkowego połowu w trakcie łowienia ryb, ginie nawet ponad 2 000 osobników tego gatunku. Kiedyś, uważana za szkodnika, była bezlitośnie tępiona, dzisiaj naukowcy powoli odkrywają jej ważną rolę dla zachowania równowagi ekosystemu Bałtyku. Wciąż jednak zdarzają się nagłaśniane w mediach przypadki zabijania tych pięknych zwierząt. Co gorsza, czasami tym zdarzeniom towarzyszą także bardzo nieodpowiedzialne wypowiedzi polityków, gotowych wykorzystywać takie sytuacje dla swoich politycznych korzyści. Czy taka powinna być ich rola w okresie szóstego wielkiego wymierania gatunków? Warto zauważyć przy tej okazji, że od wielu już lat w Polsce kolejne gatunki zwierząt stają się celem populistycznych, medialnych nagonek różnych środowisk i związanych z nimi polityków, zarówno szczebla lokalnego, jak i krajowego. A w chaotycznej debacie medialnej głos naukowców jest najczęściej skutecznie zagłuszany przez emocjonalne narracje bazujące na strachu i niewiedzy. Taki los spotyka dzisiaj wilki, a wcześniej – tak bardzo pożyteczne w zakresie małej retencji i naturalnej gospodarki wodnej – bobry.
Bałtyk zamieszkują, już mniej licznie, jeszcze dwa inne gatunki fok. Pierwsza to foka obrączkowana – najmniejsza z nich. Ten „relikt” epoki lodowcowej można spotkać głównie w północnej części akwenu. Jak możemy się domyślać, postępujące zmiany klimatu nie są jej sprzymierzeńcem. Wreszcie najrzadsza foka… pospolita, której liczebność szacuje się zaledwie na ok. 1 000 osobników. Tutaj warto na chwilę zatrzymać się, by pokazać, jak mało o fokach wie współczesny człowiek. Przykładem mogą być skandaliczne przypadki zachowania się nieodpowiedzialnych turystów, którzy nie potrafią uszanować spokoju wypoczywających na plaży fok. Brak empatii i wiedzy ludzi jest szczególnie dotkliwy dla tych pięknych ssaków, starających się znaleźć dla siebie trochę miejsca na coraz bardziej zatłoczonych bałtyckich plażach.
Bałtyk jest także domem dla „kuzyna” delfina. To morświn, jedyny przedstawiciel waleni w „naszym” morzu. Krytycznie zagrożona wyginięciem populacja liczy zaledwie ok. 500 osobników.
Największym zagrożeniem są dla nich tzw. stawne sieci skrzelowe, które są „niewidoczne” dla posługujących się echolokacją ssaków. Zaplątane w bardzo cienkie i mocne sieci, morświny duszą się, nie mogąc wypłynąć na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Czy potrafimy wyobrazić sobie bardziej dramatyczną śmierć?
Nie sprzyja morświnom także podwodny hałas, będący skutkiem turystki motorowodnej, czy detonacji na morskich poligonach. Różnorodne formy ochrony bałtyckiej przyrody okazują się najczęściej jedynie pozorowaną fasadą. Trudno też nie odnieść wrażenia, że obecnym politykom nie zależy, by ten stan rzeczy zmienić. Bardziej liczą się dla nich interesy różnych grup nacisku, które mogą wykorzystać w swoich politycznych celach, mających się nijak do publicznego dobra, jakim jest czyste środowisko i niezniszczona przyroda. Równie niepokojąca jest niska świadomość społeczna w tym zakresie, przekładająca się na postawy i zachowania destrukcyjne dla przyrody. Dlatego tak ważne i cenne są wszystkie inicjatywy oraz akcje edukacyjne, takie jak Ocalmy Bałtyk nim zatęsknimy, prowadzona przez WWF, które w prosty i czytelny sposób przybliżają problematykę związaną z zagrożeniami dla bałtyckiego ekosystemu. Ekowyborca zachęca do wejścia na stronę tej akcji, zapoznanie się z zamieszczonymi tam materiałami oraz jej wsparcie dla dobra wszystkich niezwykłych zwierząt zamieszkujących ten akwen.
Czysta energia z brudnego morza…
Pisząc o Bałtyku nie można nie podnieść kwestii śmieci. Szczególnie groźny dla zwierząt jest plastik i porzucone sieci. Ocenia się, że do Bałtyku rocznie trafia 10 000 sztuk sieci. Stają się one śmiertelnymi pułapkami, w których giną tysiące organizmów. Problem plastiku ma charakter globalny – każdego roku do mórz i oceanów, w tym ich najdalszych i najgłębszych zakątków, trafia około 11 milionów ton plastiku. Ostatecznie cierpi na tym także człowiek, bo mikroplastik i szkodliwe związki gromadzą się w organizmach dzikich zwierząt, a później trafiają do żołądków ludzi. Powiedzenie – „zdrowy jak ryba” w XXI wieku zakrawa raczej na smutną ironię. I nie są temu winne ryby, one przecież „głosu nie mają”. Głos mają za to ludzie, także podczas wyborów, ale czy potrafią z niego mądrze korzystać? Najczęściej o naszych wyborach decydują chwilowe emocje, puste frazesy czy polityczne obietnice, a nawet polityczna dezinformacja i korupcja. Rzadko też analizujemy rzeczywiste konsekwencje naszych decyzji politycznych, nie uświadamiając sobie w pełni ich znaczenia dla otaczającego świata.
Na naszych oczach dokonuje się też z wielkimi oporami energetyczna ewolucja. Swoją ważną rolę może odegrać w niej Bałtyk, na którym Polska Grupa Energetyczna planuje budowę ogromnych farm wiatrowych. Polski lider w produkcji energii elektrycznej rozpoczął właśnie kampanię medialną pod tytułem „Moc bałtyckiego wiatru w Twoim domu”. Czy jednak decydentów i PR-owców z energetycznej firmy nie powinna najść refleksja, że ich czysta energia będzie pochodziła z brudnego morza? Czy zatem PGE, inwestujący ogromne pieniądze w swoją promocję i wizerunek, m.in. w obszarze sportu i kultury, nie powinien zainteresować się bardziej losem morza i żyjących w nim organizmów, bo za chwilę będzie czerpał z Bałtyku ogromne korzyści, a jednocześnie mocno ingerował w jego ekosystem?
Romantyczny związek czy rodzina patologiczna?
Historia związków Polski z Bałtykiem jest długa. W 1920 r. i 1945 r. nastąpiły kolejne, pełne symboliki, mniej lub bardziej romantyczne, zaślubiny Polski z morzem. W 2020 r. obchodzono hucznie setną rocznicę tego święta. Ekowyborca ma jednak wrażenie, że nie jest to modelowy i szczęśliwy związek, a wręcz przeciwnie… Relacja Polski z Bałtykiem ma raczej charakter przemocowy i jest oparta na brutalnym wykorzystaniu jednej strony przez drugą. Czy tak powinno traktować się swojego „małżonka”? Nawet trudno szukać dalszych metafor, by nie przekroczyć granic dobrego smaku…
Przywołajmy przy tej okazji jeszcze jedną trudną kwestię. Na niedawnym, lutowym posiedzeniu sejmowej Komisji Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej okazało się, że żadne polskie ministerstwo nie czuje się odpowiedzialne za zalegające na dnie Morza Bałtyckiego materiały niebezpieczne, w tym broń chemiczną, zatopioną tam po II Wojnie Światowej. Czy może być bardziej znaczący komentarz do tego, jak jest traktowany przez Polskę Bałtyk?
Dlatego Ekowyborca w Światowy Dzień Morza apeluje do wszystkich wyborców oraz wybranych przez nich polityków o refleksją nad mało optymistycznym losem Bałtyku i żyjących w nim organizmów. Prosi o więcej pozytywnych i dobrze przemyślanych działań, a mniej pustych, chociaż niezwykle barwnych i odwołujących się do emocji gestów. Ten dzień to dobra okazja, by uważniej przyjrzeć się, jak naprawdę wygląda relacja Polski z Bałtykiem. Może się bowiem wkrótce okazać, że skrzywdzony „małżonek” zacznie się buntować i tej relacji nie da się już szybko naprawić.
Ekowyborca (Marcin Janna)
Przy pisaniu tekstu Ekowyborca korzystał m.in. z:
https://www.wwf.pl/godzina-dla-ziemi-2021
https://bagna.pl/aktualnosci/658-bagno-bubnow-perla-polesia-zagrozona